Chardonnay po raz drugi i myślę, że na jakiś czas damy spokój temu szczepowi i Nowemu Światowi. No, chyba że spróbuję jeszcze jednego shiraza z RPA, który nadal czeka na mnie w Biedronce. Ale tymczasem – ceniona przez szerokie rzesze winopijców Frontera od Concha y Toro za około 25 zł znów zagościła na naszym stole i znów nie zawiodła. Miała być dodatkiem do obłędnego makaronu ryżowego w tajskim sosie z mleka kokosowego z imbirem, trawą cytrynową, kafirem, słodką papryką i nie wiem, czym jeszcze, bo nie ja gotowałam. Mmm…do rzeczy.
Radosne, świetliste, słomkowo-żółte wino aromaty ma jeszcze bardziej radosne. Czujemy ananasa, zielone jabłko, gruszkę – lato w pełni. Na języku rześkie, przede wszystkim cytrusowe i znów w towarzystwie jabłek, całkiem długo pozostaje w ustach. Zdecydowana mineralność i całkiem spora kwasowość sprawiają, że do tej Frontery latem można dolać wody sodowej i ratować się przed upałem. Tamtego zimnego i deszczowego wrześniowego popołudnia absolutnie nie mieliśmy do czynienia z nadmiernie wysoką temperaturą, ale do tajskiej, całkiem pikantnej potrawy ta odrobina orzeźwienia pasowała idealnie.

Kosmopolitycznych win nie da się nie lubić – po to są tworzone, aby pasować do niezobowiązujących sytuacji obiadowo-towarzyskich i sprawiać, że picie wina nie jest nabożnym rytuałem, ale okazją do cieszenia się życiem. Concha y Toro oferuje dokładnie takie doznania. W następnym odcinku Chile ciąg dalszy, ale później spodziewajcie się długiego cyklu poświęconego winom z południowych Moraw, bo właśnie na tam spędzę najbliższe kilka dni. Będę celować przede wszystkim w endemiczne szczepy od niewielkich producentów. A może ktoś z Was zna ten region i poleciłby mi coś konkretnego?
Oczy: słomkowo-żółte
Nos: ananasy, zielone jabłka, gruszki
Usta: cytrusy, jabłka, mineralne, wyraźna kwasowość
Ogólna ocena: 5/5